Jesteśmy na wakacjach. Z dwoma innymi rodzinami, które mają dzieci w tym samym wieku. Po całodniowej wycieczce lądujemy na kolacji w restauracji z ogródkiem. Niestety nie ma placu zabaw. Za to są automaty sprzedające zabawki w kapsułkach. Zachwyt nas rodziców oczywiście nie zna granic. Dzieci najpierw podekscytowane badają, jak to wszystko działa, po czym zaczynają pojedynczo podchodzić do nas z prośbą o pieniążek.
Nasi kumple są nieprzejednani. Kiedy podchodzi do mnie nasz Wojtuś, pytam go, czy jest pewien, że naprawdę tego chce i będzie się bawił tą zabawką. „Tak mamo, przecież wiesz, że mam wszystkie te małe zabawki w pudełku i zabieram je ze sobą w podróże.” Okej. Daję mu dwa złote, zaznaczając, że w domu mi odda ze swoich pieniążków.
Wojtuś biegnie uradowany do automatu i kupuje kapsułkę z jakimś plastikowym nindżą.
Inne dzieci oglądają, po czym przychodzą ponownie sępić do swoich rodziców. Tak, muszę przyznać, że jednak czuję się trochę zakłopotana – chociaż moje koleżanki nie dają tego po sobie poznać, wiem, że nie są zachwycone moją decyzją. Gdyby żadne z dzieci nie miało możliwości kupienia sobie zabawki, być może sprawa byłaby już zamknięta. Tak to muszą ponownie prowadzić dyskusję:
Mamooo, ja chcę tę kapsułkę! – nudzi Krzyś, rówieśnik mojego Wojtusia.
Mamooo, proszęęęę! (Jeszcze doskonale pamiętam, jak sama w ten sposób męczyłam swoich rodziców.)
Zdenerwowana koleżanka wreszcie mówi:
– Krzysztof, nie możesz mieć wszystkiego! Już dostałeś lemoniadę, nie możesz mieć jeszcze zabawki.
– Ale ja nie chciałem lemoniady, chciałem zabawkę!
– I tak ci jej nie kupię! To głupstwo.
Doskonale rozumiem powody mamy Krzysia.
Sama nie przepadam za plastikowymi zabawkami, które jadą do nas przez ocean na olbrzymich statkach zanieczyszczających powietrze. Dzieci często tracą zainteresowanie nową zabawką już po kilku godzinach. Ja też nie jestem fanem nieprzemyślanych, impulsywnych zakupów. I oczywiście nie przepadam za automatami zainstalowanymi w takich miejscach (odbieram to jako przejaw szyderstwa wobec rodziców – podejrzewam, że właściciele restauracji znajdują jakieś chore upodobanie w obserwowaniu rodziców starających się wytłumaczyć swoim pociechom, że to nie jest dobra inwestycja. Albo po prostu są przekonani, że rodzice spokojnie mogą zapłacić za chwilę spokoju przy jedzeniu.)
Dlaczego więc dałam Wojtusiowi te 2 złote?
Powodów jest kilka:
1. Jako rodzic chcę być spójna.
Daję swojemu dziecku pewną sumę pieniędzy, którymi samo może sobie zarządzać i wydać je według swojego uznania. Robię to, aby samo mogło nauczyć się gospodarowania swoimi pieniędzmi. Aby zrozumiało zasadę, że jeżeli postanawiam wydać pieniądze, to następnym razem może mi ich zabraknąć. Cała koncepcja nie miałaby sensu, gdybym teraz zabroniła mu wydania 2 złotych na kapsułkę. Sama nie umiałabym tego uzasadnić.
2. Szanuję zdanie mojego dziecka.
Mogę być święcie przekonana, że plastikowy nindża z kapsułki to istota całkowicie bezwartościowa i niepotrzebna na świecie. Ale jestem też świadoma, że moje dziecko może mieć na ten temat inne zdanie. Co więcej, jestem przekonana, że jeżeli chodzi o wybór zabawek, zdanie mojego dziecka liczy się bardziej niż moje. W końcu to ono się nimi bawi.
Ja też nie byłabym zachwycona, gdyby mój facet wybierał dla mnie kosmetyki albo moja mama ubrania. Na moją relację do plastikowego nindży wpływa cały zbiór przekonań, które tworzyłam przez lata mojego życia. Większość z nich ma szersze podłoże i trudno żądać od pięcioletniego dziecka, aby rozumiało moje powody. A już na pewno nie można żądać takiego wysiłku intelektualnego w chwili, kiedy bardzo chce się pobawić zabawką.
3. Moje dziecko nie ma być żołnierzem w mojej prywatnej wojnie.
2 złote to drobna kwota. Ilość plastiku minimalna – porównywalna do kilku opakowań od mleka, które kupuję codziennie. Tak naprawdę chodzi tu głównie o samą zasadę. O pokazanie właścicielowi restauracji, że się nie damy. Ale też o pokazanie dziecku, że moje zdanie jest ważniejsze niż twoje. Że to ja decyduję. I jeżeli coś uznaję za głupstwo, to tak po prostu jest.
Jestem przekonana, że takie podejście nie tworzy dobrych podstaw do tego, aby dziecko chciało słuchać moich argumentów. Gdyby ktoś podchodził do mnie z pozycji: „Wiem, co jest dla ciebie dobre. Nie obchodzi mnie, że tego chcesz – nie będziesz tego miała, bo JA UWAŻAM, że to jest głupstwo” – wiem w stu procentach, że nie chciałoby mi się z nim prowadzić dyskusji ani słuchać jego argumentów. A jeżeli dziecko nie chce słuchać moich argumentów i dyskutować – to moje szanse przekazania mu pewnych wartości dążą do zera.
Wiem, dlaczego nasi koledzy nie dali dzieciom pieniędzy na zabawkę. Chcą im przekazać pewne wartości. Ja też bardzo bym sobie życzyła, aby moje dzieci były kiedyś świadomymi konsumentami. Ale wierzę w to, że wartości najlepiej są przyjmowane przez dzieci w formie propozycji. Wtedy, kiedy je rozumieją i mają dla nich sens.
W drodze powrotnej do domu porozmawialiśmy więc z Wojtusiem o automatach. O tym, że dzieci chcą zobaczyć samo wypadanie kapsułki. Że gdyby ta sama zabawka stała w sklepie na półce, prawdopodobnie nie zwróciłyby na nią uwagi. Z nindżą w ręku chętnie nas wysłuchał.
A jakie były dalsze losy plastikowego nindży?
Wojtuś nosi swojego nindżę codziennie w kapsułce w kieszeni. Trzeciego dnia wieczorem woła mnie do łazienki, kiedy bierze prysznic.
– Mamo, chcę ci coś powiedzieć! Czy wiesz, jaka jest moja najbardziej najulubieńsza zabawka do spania?
– Dinozaur Maciusia, którego chcesz sobie kupić..?
– Nie.
– Panda?
– Panda jest moim przyjacielem, ale tu jej nie ma.
– Nindża?
– Tak! Dzisiaj będę z nim spał. Przygotujemy mu łóżeczko!
Mój Wojtuś dzięki temu, że sam decyduje o swoich pieniądzach, podjął jednak dobrą decyzję. Kupił zabawkę, z którą nawiązał relację emocjonalną i którą się bawi.
Wojtuś i ja spędzimy razem jeszcze wiele lat i będzie wiele okazji, aby porozmawiać o plastikach, statkach i właścicielach restauracji. Może kiedy ja sama będę pewna, że nie kupuję rzeczy, których później nie noszę. Może wtedy, kiedy uda mi się ograniczyć moje zużycie plastików. Moje dziecko nie musi być żołnierzem w mojej walce o lepszy świat.
Czy namawiam do kupowania dzieciom głupstw, jeżeli tylko o to poproszą?
Absolutnie. Tak jak jestem przekonana, że pięcioletnie dziecko potrafi samo podjąć dobrą decyzję na podstawie tego, co myśli i czuje – tak samo potrafi to zrobić rodzic. Rodzic też ma prawo do własnego spojrzenia na świat, emocji i przekonań, co jest moralne a co nie. Podobnie jak dzieciom, rodzicom też chcę tylko pokazać inne spojrzenie na sytuację. Bo w dobrych decyzjach najlepsze jest to, kiedy są równocześnie świadomymi i wolnymi decyzjami.
Wszystkich rodziców, którzy lubią spojrzeć trochę inaczej na konflikty dnia codziennego, zapraszam na darmowe kursy, które prowadzę. Zostaw mi swój adres a otrzymasz zaproszenie, jak tylko będę miała coś nowego.